1.Owlwood
2.Eternal Kingdom
3.Ghost Trail
4.The Lure (Intrelude)
5.Mire Deep
6.The Great Migration
7.Osterbotten
8.Curse
9.Ugin
10.Following Betulas
"Ty patrzysz w otchłań, a otchłań wpatruje się w Ciebie"- ten cytat posłuży mi za punkt wyjściowy do zmierzenia się z "Eternal Kingdom", piątym i jak na razie ostatnim dziełem Cult Of Luna. Jest to bowiem swoiste ostrzeżenie. Jeśli nie jest się gotowym na na to by po naszym umyśle przejechał kilkutonowy muzyczny walec należy odpuścić sobie ponad godzinną przygodę z tym albumem. Jest to jednocześnie ostrzeżenie- przynęta gdyż jest tu kawał ambitnej choć dołującej i prowokującej do przemyśleń muzyki. Metodycznie przetaczającej się przez umysł, wywołującej ciarki, czasem nawet strach (szczególnie słuchanie w nocy sprzyja imaginowaniu niebezpiecznych acz fascynujących wizji). Kiedy słucham tego albumu przez myśl przechodzą mi mroczne lasy pełne dzikich zwierząt, pohukujących groźnie sów (tytuł "Owlwood" nie jest przypadkowy). Jednocześnie jest to las umysłu człowieka chorego psychicznie- muzycy wypowiadali się, że teksty są oparte na zapiskach pewnego mieszkańca szpitala psychiatrycznego.
Podróż zaczyna się od chropowatego "Owlwood"- w tym momencie słuchacz albo zostaje wciągnięty albo odrzucony ze świata wykreowanego przez ośmiu muzyków szwedzkiej kapeli. Hardcoreowy, siłowy wokal kontrastuje z płynącą ozdobioną niemal "sigur rósowymi" dzwoneczkami końcówką. Walec rusza z miejsca w stronę tytułowego utworu.
Utwór tytułowy charakteryzuje się się zapętlonym lekko marszowym motywem by w środku eksplodować zgrzytliwymi gitarami i rozrywającym na strzępy wokalem. Słuchacz jest już w bardzo głębokim mroku umysłu bohatera i już z niego nie wyjdzie, już jest za późno... Nie ma już sił musi brnąć dalej z nadzieją na promyczek światła...
"Ghost Trail" to jak dla mnie kulminacyjny, szczytowy punkt albumu, pomimo, że to dopiero trzeci utwór. W nim zaczyna się dziać magia. To idealny utwór do jazdy pociągiem późnym wieczorem w zimie gdzie ośnieżone drzewa śmigają przed oczami. Prawie 12 minut oczyszczającej podróży. Utwór rusza miarowo, niczym koła ekspresu jadącego Bóg wie gdzie. I można się przy nim bezwstydnie wzruszyć i poczuć... szczęśliwym! Przyczyną jest niesamowity motyw solowy, który może doprowadzić zarówno do łez jak i oczyszczającej ekstazy. Ale to nie wszystko- po tym "wybuchu" dochodzi do miarowego uspokojenia któremu towarzyszą dzwoneczki i dość niepokojący motyw który na koniec przeradza się w niesamowite przyspieszenie jakby dolano paliwa rakietowego. Na końcu wszystko dosłownie wybucha- atakują twarde i szorstkie bębny- można stwierdzić że przypomina to próbę nie udanego hamowania a w konsekwencji czołowego zderzenia.
Panowie wiedzą też jak wyczarować nastrój mrocznej baśni w "The Lure"- pojawia się delikatna trąbka, lekko walczykowaty motyw i jakby cymbałki które w prowadzają do kolejnego etapu podróży.
A utwór ten ("Mire Deep") zaczyna się niczym pukanie do bram- miarowym, pojedynczym bębnieniem by przerodzić się w kolejną niepokojącą impresję- tak zaczyna się właśnie druga wg mnie połowa albumu. Wokal jest "drgający" jakby przepuszczony przez jakąś membranę a motywy gitarowe motywy przywołują na myśl "szlifowanie" jakiegoś przedmiotu- w tym przypadku diamentu jakim jest ten album.
"The Great Migration"- ten utwór ma w sobie coś co przywodzi mi na myśl dokładnie tytułową migrację. Jakby te mroczne sowy wybrały się na łowy. Choć równie dobrze mogła by być to migracja duchów- bowiem pewne motywy odsyłają mnie do posępnego acz klimatycznego horroru o zjawach których w żaden sposób nie można zobaczyć a czuje się ich obecność.
"Osterbotten" i "Ugin" to odpowiednio intro i outro do utworu "Curse" z kolejnymi bajecznymi motywami. Nad "Curse" również chciałbym się skupić w podobnym stopniu co na "Ghost Trail" jest on bowiem tak jakby jego odwrotnym odbiciem- jest najkrótszym utworem na albumie (regularnym- nie liczę przerywników) i zbudowany na jednym mantrycznie powtarzanym motywie. Z początku wydaje się ten motyw milutki wręcz naiwnie prosty ale to co się z nim potem dzieje czarna magia. Jest wykrzywiany, wykręcany choć brzmi jednocześnie jak w momencie w którym ruszył. I sugeruje że zbliżamy się do końca podróży.
Czasami zastanawiałem się czy moje ukochane "Ghost Trail" nie powinno albumu kończyć lecz szybko pozbywałem się tego zdnia obcując z "Following Betulas". Słowo "epicki" może się kojarzyć dwuznacznie, szczególnie w środowisku metalowców odnosi się do power metalowych kawałków które są określane tym mianem stanowczo na wyrost- są zwyczajnie negatywnie patetyczne. Ja jednak chcę przywołać skojarzenie pozytywne- ostatni rozdział podróży jest bowiem fascynującym domknięciem dziennika szaleńca pełnym odpowiednio dozowanego napięcia przez wybrzmiewające przywołujące strzelanie z laserowego działa motywy. W końcówce bębny zwalniają- tempo przywodzi na myśl kroczącą armię, a towarzszą temu dźwięki rozmaitych trąbek jakby ogłaszających gotowość do zwycięstwa...
Tak słuchaczu. Zwyciężyłeś. Przeszedłeś przez wszystkie etapy podróży w głąb Wiecznego Królestwa i wiesz, że będziesz je bardzo często odwiedzać mimo, że wędrówka po nim przypomni Ci o cierpieniu, bólu czy samotności. Będziesz trwać w irytującej ciszy lub jeśli jesteś zafascynowany COL zaraz sięgniesz po "Somewhere Along The Highway" (znowu motyw podróży- tym razem przez mroczne miasto) lub "Salvation" w nadziei dostąpienia tytułowego zbawienia. Tymi dwoma dziełami również w przyszłości poświecę miejsce w dziale moich recenzji- choć to raczej impresje na temat albumów, nie potrafię do nich podejść na chłodno, jednak nie uważam tego za wadę. Oczywiście nie będzie dziwić 10/10 dla tego dzieła- jest to jeden z najważniejszych dla mnie albumów w mojej kolekcji i pewnością jeden z najlepszych w gatunku "post- metal". I to się raczej nie zmieni... No, chyba, że w momencie wydania kolejnej "historii" Kultu Księżyca.